rakar pisze:Jeszcze raz witamy na Forum kolegę Leszka 'kinaszle', jako dr n. med. kardiologa.
Leszek zezwolił mi na ujawnienie profesji. Myślę, że sam napisze coś o sobie. Dla nas Leszek jest, przede wszystkim, prostatykiem, kolegą w niedoli.
Pozdrawiam
Trochę dziwnie mi się zrobiło. DSS było dla mnie wzorem dynamicznego, nowoczesnego działania.
Trochę dziwnie mi się zrobiło. DSS było dla mnie wzorem dynamicznego, nowoczesnego działania.
torpedo pisze:Witajcie, wiecie może jaki los spotkał forum onkologiczne DSS? Aktualnie nie jest dostępne, nie wiem czy zakończyło działalność czy po prostu chwilowo jakiś techniczny zgrzyt.
Zablokowaliśmy witrynę, która może zawierać złośliwą zawartość. Witryna http://www.fundacja-onkologiczna.pl, którą zablokowano, może zawierać wirusy, konie trojańskie lub programy szpiegujące, które mogą być szkodliwe dla urządzeń.
torpedo pisze:Okazało się, że u mojej mamy zdiagnozowano czerniaka. W ramach dokształtu czytam tu i ówdzie. Przejrzałbym także forum pod kątem pomocnych informacji.
Przykładowo historię opisaną przez armandsa.
Jakby ktoś coś to dzięki za info.
Pardon, ale takie skojarzenie - czy to nasza Zosia wymyśliła ten lek? Czy wynalazca na jej cześć nadał taką nazwę?Doxazosinum
kinaszle pisze:A teraz pytanie do administratorów?
Czy nie rozważano aby podpis - stopka pod postem rozwijał się dopiero po kliknięciu w jakąś ikonkę z napisem podpis/stopka?
Czasem 1 linijka postu a pod nią "kobyła podpisu "
rakar pisze:Niektórzy przesadzają z rozbudowaniem stopki. Jako admini widzimy ten problem. Staraliśmy się delikatnie zwracać uwagę na nieracjonalne używanie miejsca na stopkę.
rakar pisze: Ty krzyczysz, walczysz, miotasz się, prosisz o pomoc. My, jako zbiorowość forumowa, w zasadzie prócz dobrego pisanego słowa wsparcia, pomocy informacyjnej, wirtualnie więcej nie możemy pomóc.Anka pisze:Kura nieboszczka dokonawszy swojego ekologicznego żywota pływa w emaliowanym garnku otoczona sporą ilością marchewki w sąsiedztwie cebuli i dorodnej gałązki zielonej pietruszki. Tuż obok gotuje się domowej roboty makaron przygotowany ręcznie przez moją mamę.
Tato z najwyższą powagą i starannością celebruje gotowanie rosołu i nadzoruje makaron. Sumiennie monitoruje czas i tempo gotowania. Wszystko ma ogromne znaczenie, co do minuty, co do grama. Jakby kuchnia nie była kuchnią, ale zaczarowanym laboratorium. Rosół dochodzi, tato-czarodziej odcedza makaron. Powoli zlatują się mile widziane sępy. To ja i moje siostry ze swoimi bliskimi. Drugie danie i deser też będą, ale rosół to sacrum, kulminacyjny moment całego tygodnia. Żeby nie doszło do profanacji, tato poda go w najpiękniejszej, białej porcelanie ze złotym paskiem.
Tak wygląda prozaiczna sceneria naszej leniwej niedzieli. To schemat, do którego przyzwyczailiśmy się od wielu lat, schemat, który czasami mobilizował do zmiany własnych planów, żeby zdążyć do rodziców, bo przecież tato gotuje rosół i wszystkich zaprasza.
Tym razem jestem u rodziców ze świadomością, że do wspólnego stołu siadamy z kimś jeszcze, z nieproszonym i znienawidzonym gościem, który wbrew naszej woli zamieszkał w ciele taty. Choćbym chciała o nim zapomnieć – nie mogę. Przypominają o tym spowolnione ruchy taty i jego nogi czasami spuchnięte jak banie. Rosołem napełnia się talerz za talerzem, ale jak w piosence Czerwonych Gitar: „jest wszystko tak samo, a jednak nie tak”....
Nie wiem ile jeszcze w swoim życiu mój tato będzie potrzebował kur do świętowania niedziel, ale zrobię wszystko, żeby było to pokaźne stado.
Taką deklarację mogę składać sobie i moim bliskim dzięki Wam. Często zastanawiam się, gdzie byśmy teraz byli, gdyby nie to Forum, na którym LUDZIE, bądź co bądź sobie obcy, a mimo to rozumiejący się wzajemnie, poświęcając swój prywatny czas, udzielają mi rad dotyczących naszego przypadku, prowadzą za rękę po niełatwym terenie, ale także i Ci, którzy opisując swoje przeżycia i doświadczenia, tworzą z nich bezcenne źródło informacji… ?
Napisałam tu pierwszy raz w kwietniu. Wtedy, te cztery miesiące temu, wszystko było czarną magią, a ja, niczym analfabeta, nie umiałam nawet płynnie przeczytać słów takich jak enzalutamid, octan abirateronu, czy wreszcie tej paskudnej nazwy, adenocarcinoma prostatae. Trzeba mieć w klacie naprawdę kawał serducha, żeby, tak jak napisała kiedyś Zosia, „zamiast objadać się malinami z krzaka” zająć się sprawami innych. Walka z rakiem to potwornie trudne zadanie domowe, które spada nam na głowę w najmniej spodziewanym momencie, to zadanie które oszałamia, ale na trwanie w osłupieniu nie można sobie pozwolić, bo to zadanie trzeba odrobić w błyskawicznym tempie. Czasu jest mniej niż kiedykolwiek indziej. Dzięki Bogu pozwalacie ściągać od siebie!
Przy domu rodziców jest ogród, przez który przepływa rzeka. W dzieciństwie, kiedy drzewa były jeszcze na tyle małe, że nie zasłaniały nieba, mogłam beztrosko siedzieć na kładce, machać nogami i oglądać niesamowite, purpurowe zachody słońca. Widoki bywały czasem tak piękne, że zatykały dech w piersiach. Żebym nie udusiła się pod wrażeniem obrazów malowanych pędzlem przyrody, biegłam po bratnią duszę. Musiałam to komuś pokazać. Tato, mama, ciocia, siostra, ktokolwiek, po prostu był mi potrzebny drugi człowiek do współprzeżywania tego, co widzę.
Dzięki Waszej obecności, tak jak kiedyś, znajduję ukojenie, chociaż dotyczy wspólnego przeżywania zdecydowanie odmiennych okoliczności. Rakar, drugi człowiek, który wszystko rozumie, którego tu znalazłam to bezcenna wartość. Dziękuję Wam za ocalenie mnie. Gdybym w tym wszystkim była sama, już dawno zwariowałabym w labiryncie zmagań z chorobą mojego najwierniejszego przyjaciela, mojego kochanego taty!
Wróć do POGADUCHY - ROZMOWY O WSZYSTKIM
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 83 gości