IO Gliwice, I proces HDR BTDzień pierwszy - przygotowanie Ok. 9.30 melduję się w Rejestracji głównej. Pani wklepuje do kompa moje przybycie i kieruje mnie do Gabinetu przyjęć II Kliniki. Ledwie przysiadłem, a już proszony jestem do gabinetu i tu miłe zaskoczenie, bo za biurkiem siedzi moja pani Dr prowadząca. Chwilę rozmawiamy, Dr pyta o samopoczucie (dobre), czy nie chudnę (nie), następnie podpisuję różne dokumenty i otrzymuję skierowanie do II Kliniki z którym udaję się do głównej Izby przyjęć. Tu znowu jakieś formalności i na mojej ręce zapina się opaska z kodem kreskowym, która będzie mi towarzyszyć aż do wypisu. Obok jest szatnia w której drzwiach już czeka na mnie sympatyczna pani. Zostawiam kurtkę, sweter i spodnie, przebieram się w dres. Chcę zostawić buty, ale pani mi odradza, bo w czym pójdę na spacer, wkłada mi też na głowę moją bejsbolówkę, która miała mieszkać w szatni i zaprasza do windy, a na 7 piętrze oddaje mnie pod opiekę pań z punktu pielęgniarskiego (są takowe dwa). Chwila formalności i pielęgniarka prowadzi mnie do sali. Z korytarza wchodzi się do przedpokoju, znajduje się tu natrysk i oddzielnie WC, a dwoje drzwi prowadzi do pokoi. Jeden jest 3, a drugi 2 osobowy z balkonem, ja ląduję w trójce. Jest tu już jeden pacjent, który zajmuje środkowe łóżko, ja wybieram to przy drzwiach, bo bliżej do WC, a wiem co mnie dzisiaj czeka. Umeblowanie standardowe, łóżka, szafki, stolik, krzesła taborety, umywalka z lustrem, a w listwie nad łóżkami oświetlenie, jakieś kable, przyciski itp. Nie ma telewizora, bo na piętrze jest sala TV, jak odkryję później całkiem przyjemna z wygodnymi fotelami. Nawiązuję znajomość z kolegą „ze środka”, jest tu już 10 dni, na chemii, ma chłoniaka i wychodzi do domu w piątek, tak ja (taką mam nadzieję). Po chwili przyprowadzają trzeciego współspacza, gadułę, ale nie chce nic powiedzieć co mu dolega poza tym, że bierze kolejny kurs chemii i leczy się już tu 10 miesięcy. OK. Znowu zagląda pielęgniarka, tym razem do mnie, wiesza na łóżku kartę, daje mi 2 saszetki CitraFleet na przeczyszczenie i informuje mnie o co mnie czeka w dniu dzisiejszym. Wiem co mnie czeka – siedzenie w WC. Pierwszą dawkę mam zażyć o 12.00, a następną o 18.00, obiadu i kolacji nie dostanę. Jest dopiero 10.30 więc postanawiam pozwiedzać IO, parę razy się gubię w tym molochu, więc odpuszczam sobie zwiedzanie i idę do przyszpitalnego parku popalić papierochów, pogadać. Park maciupki, ale fajny. Wracając do sali zahaczam o kiosk z gazetami, a w barze/kawiarni kupuję zapas wody. Ceny w tej kawiarni niedługo pewnie będą takie jak w knajpach na Okęciu. Koledzy w sali są podłączeni do kroplówek, ponieważ tylko ja jestem na chodzie pomagam im w tym i owym, następnego dnia jest odwrotnie. Rozpuszczam pierwszą saszetkę w szklance wody, wypijam i praktycznie resztę dnia przeważnie spędzam albo w WC albo w jego pobliżu, dawka z godz.18.00 a zaczyna działać dopiero około 23.00.
RADA – zabrać ze sobą ze 2 rolki najdelikatniejszego papieru toaletowego, bo szpitalny po kilku posiedzeniach podrażnia zwieracz anusa. Wieczorna wizyta lekarza jest miła, bo odwiedza nas moja Dr prowadząca
. Potem nawiedzają mnie 2 pielęgniarki, z jedną mam się spotkać jutro o 6.00 na golenie i lewatywę, z drugą o 7.00 na pobór krwi, a o 8.00 ma być odjazd na zabieg HDR BT. Na dobranoc otrzymuję zastrzyk przeciwzakrzepowy i antybiotyk do połknięcia.
Dzień drugi – I proces HDR BT Dopiero ok. 2 w nocy przestaje działać CitraFleet. Zasypiam mocno, ale już o 05.55 pani zaprasza do zabiegowego. Maszynką elektryczną goli mi krocze, następnie lewatywa i… ledwie dobiegam do swojego WC, bo przy zabiegowym takiego brak. Biorę prysznic, trochę przytomnieję. O 7.00 idę do kolejnego gabinetu zabiegowego na pobranie krwi, pielęgniarka okazuje się artystką w swoim fachu! Wracam do siebie i walę się na łóżko. Chciałem pospać godzinkę, ale nic z tego, serwują mi kolejny zastrzyk w brzuch i połykam antybiotyk, a o 7.30 zjawiają się dwie panie i oświadczają, że jedziemy na brachy (w żargonie szpitalnym brachyterapia). Mam zostać w koszulce, slipach i jeśli chcę w skarpetach (nie chciałem). Dostaję 2 tabletki Głupiego Jasia, jedną na teraz, drugą na popołudnie. Wcześniej rozmawiając z Dr anestezjolog ustaliliśmy, że znieczulenie będzie podpajęczynówkowe z lekką sedacją. Jedziemy na parter do bunkra (bunkier to odpowiednik sali operacyjnej, gdzie odbywa się planowanie i sam zabieg HDR BT), w śluzie pielęgniarki, głaszczą mnie po głowie, zapewniając, że po mnie na pewno wrócą (bardzo było to miłe z ich strony) i oddają mnie za pokwitowaniem innej pani w zielonym ubranku. Rozmawiamy chwilę o niczym, chyba żebym się oswoił z otoczeniem, a potem w żyle ląduje mi wenflon, prośba o zdjęcie slipów i wjeżdżamy dalej. Przesiadam się na stół/fotel operacyjny, zjawia się Dr anestezjolog, przyjmuję pozycję embrionalną, znieczulenie i znieczulenie właściwe, obracam się na plecy zostaję podłączony do kroplówki i wielu urządzeń których przeznaczenia nie znam i tym razem nie poznam, bo Jasio był chyba za mocny i zaczynam przysypiać. Wokół mnie coraz więcej ludzi, ułożenie w pozycji ginekologicznej, ktoś coś do mnie mówi, chyba nie odpowiadam, zasypiam. Po pewnym czasie (ile go upłynęło to nie wiem) słyszę jakby ktoś grał w okręty: B4, C5,A2, a może śnię? Budzę się na dobre, zielona sala, pusta, ja nadal z podwieszonymi nogami, jest mi chłodno. Po jakimś czasie zjawiają się zielone Panie, jedna z nich mówi do mnie: Spał pan. Potwierdzam. Pani mówi, że to nic złego, że wszystko jest dobrze. Jest mi głupawo, a jednocześnie mam trochę żalu do Dr anestezjolog, że dawka Jasia była zbyt mocna. Hmm... a może według jej oceny była właściwa, a mój organizm zareagował tak jak za reagował. O to muszę dopytać przed drugim zabiegiem. Jest jeszcze coś o co muszę zapytać, a to o wysokość mojego pulsu w czasie zabiegu - nie wiem czy to był sen, czy rzeczywiście słyszałem jak ktoś mówił o niskim pulsie. Panie uwalniają mnie od pasów, zjeżdżam na podstawione łóżko, prośba o poruszenie nogami, ruszam tylko palcami, wywożą mnie do śluzy, a potem moje pielęgniarki z kliniki odbierają mnie za pokwitowaniem i odwożą do sali, w której nie było mnie około 4 godzin. Mam leżeć na płasko do jutra, a jest dopiero 12 w południe! O nie, tak nie będzie! Biorę popołudniowego Głupiego Jasia i zasypiam. Budzę się po kilku godzinach i robię „przegląd” mojego ciała. Znieczulenie minęło, nogi sprawne, ale przeszkadza mi w fiucie cewnik, w kroczu opatrunek, pobolewa mnie odbyt (sonda długo w nim mieszkała), a najdziwniejsze jest to, że mimo 36 godzin głodówki i czyszczenia czuję parcie na stolec. Nie powinienem w zasadzie się niczemu dziwić, bo o wszystkim zostałem uprzedzony. A jednak się dziwię. Spoglądam na worek z moczem czy nie ma w nim krwi, wygląda paskudnie, mocz ma wygląd mocnej herbaty, aha jestem odwodniony. Ale krew pewnie też w nim musi być, o czym też mnie uprzedzono. OK. idę posiedzieć na tronie. Worek wiążę na sznurku
(Rakar, dzięki za twoje rady), przekładam przez ramie i w drogę. Organizm mnie nie oszukał, bo wypłynęła za mnie całkiem spora ilość cieczy, która pewnie kiedyś była żelem poślizgowym. Trochę się obmywam i wyglądam na korytarz za… kolacją. Przyjeżdża kolacja, ale nie dla mnie. Protestuję gwałtownie, bo głód mnie skręca, dzwonię po pielęgniarkę i domagam się jedzenia i grożę, że jeśli nie dostanę kolacji to zeżrę 2 czekolady i kilka batoników zabranych z domu (oczywiście kłamałem). Pielęgniarka konsultuje się z lekarzem dyżurnym i dostaję 3 kromki chleba z masłem i jakieś mięsko w galarecie. Mięsko odpalam kolegom, sam zjadam resztę i jest mi radośniej tym bardziej, że nie ma żadnych bólów głowy po znieczuleniu. Wieczorna wizyta lekarza, pyta czy to jestem tym głodomorem a ja to z dumą potwierdzam, żartujemy. Wspólnie z pielęgniarką oglądają mocz i stwierdzają – czysto. Dostaję nowy worek i wciągam spodnie od dresu, idę połazić po korytarzach, potem zaglądam do pielęgniarek i proszę o coś na sen. Dzisiaj spałem prawie cały dzień, więc noc może być bezsenna. Dostaję jakąś tabletkę ale pod warunkiem, że położę się do łóżka. Obiecuję i słowa dotrzymuję.
Dzień trzeci – wracam do domu O 6.00 pobudka i mierzenie temperatury, gorączki nie ma. Pielęgniarka lustruje zawartość mojego worka i stwierdza – czysto. Tak teraz jak i uprzednio nie wiem na czym to czysto polega, bo ja widzę jednak ślady krwi. Ale jak czysto to czysto. Pielęgniarka daje mi antybiotyk, zastrzyk w brzuch i usuwa opatrunek z krocza, zrywa jakieś kółeczka z klatki piersiowej i plaster z miejsca podania znieczulenia i zarządza rozruch – samodzielne opróżnienie worka
. Wstaję z łóżka, jest OK. Przeszkadza mi cewnik w penisie, czuję pieczenie, proszę o usunięcie. Ale nic z tego, o tym na wizycie zdecyduje lekarz i czy cewnik zostanie usunięty i czy dzisiaj wrócę do domu. Tymczasem pielęgniarka radzi mi wziąć prysznic, bo nowego opatrunku na krocze już nie będzie. Ciekawy jestem jak ono wygląda, ale teraz się nie dowiem, bo nie mam ręcznego lusterka. Nie idę pod prysznic, zrobię to po wyjęciu cewnika, bo wierzę, że będzie usunięty, no ale ogolić się i trochę umyć to mogę, co czynię. Na śniadanie dostaję bułkę, masło twarożek z zieleniną i kawę z mlekiem (zbożową oczywiście). Ok. 9.00 wizyta (co dzień inny lekarz, ale każdy ma wiedzę o stanie pacjentów). Pan był wczoraj na zabiegu, co brzmi bardziej jak stwierdzenie niż pytanie. Potwierdzam. Ogląda mocz – a czemu go tak mało? Pielęgniarka stwierdziła, że jest czysto i kazała mi worek opróżnić, odpowiadam. Aha. Potem pytania o samopoczucie. Odpowiadam zgodnie z prawdą, że pobolewa mnie krocze, kości miednicy, anus, że czuję pieczenie w cewce moczowej, że czysty mocz dla mnie nie jest czysty. Sympatyczny pan Dr cierpliwie wyjaśnia mi przyczyny moich dokuczliwości i które w ciągu najbliższych dni powinny ustąpić. Następnie oświadcza, że cewnik będzie w ciągu najbliższej godziny usunięty, a ok. 14.00 mam się zgłosić do sekretariatu po wypis i receptę, wypis będzie zawierał zalecenia co do dalszego postępowania, życzę zdrowia i do zobaczenia za 2 tygodnie. Miło mi. Po jakimś czasie pielęgniarka prosi mnie do zabiegowego. Kładę się na plecach na leżance, dezynfekcja, pielęgniarka prosi aby nie naprężać mięśni, ma być całkowity luz, a potem czuję przekręcenie cewnika o jakieś ćwierć obrotu i wyciąganie ruchem powolnym, jednostajnym, stanowczym. Gotowe, bez bólu, jest mi dobrze o czym z wdzięcznością mówię pielęgniarce, ta się śmieje, uprzedza o możliwości pojawienia się krwi w moczu i do zobaczenia! Wracam do siebie, chce mi się sikać, ale nic z tego, przecież pęcherz pusty. Wchodzę pod prysznic, na długo, potem idę do szatni po ciuchy i wystrojony wychodzę na zewnątrz kompleksu Instytutu. Ostrożnie chwytam świeże powietrze, wolno spaceruję. Jest mi fajnie, siadam na ławeczce, zaplam papierosa, ale się nie zaciągam, może mi się zakręcić w głowie, przyzwyczajam się. Świeci słońce, złota jesień, myślę, że będzie dobrze. Na obiad zupa jarzynowa z jakąś kaszą, ziemniaki, jajko sadzone i szpinak fuj, ale go zjadam. Pakuję się i stwierdzam że wiele niepotrzebnych rzeczy zabrałem, a kilku potrzebnych nie zabrałem np. kubka. Niektórzy pacjenci przyjeżdżając na 3 dni poprzywozili czajniki, talerze, szlafroki i inne mało użyteczne rzeczy. Na następny wyjazd zabieram tylko plecaczek a’25 litrów i wszystko co niezbędne musi się w nim zmieścić.
O 14.05 odbieram wypis, żegnam się z kolegami z pokoju, którzy też dzisiaj opuszczają klinikę, ale nie wszystkie wypisy są już gotowe.
Opuszczam klinikę i wracam do domu.
Dzień trzeci po I zabiegu HDR BTCzuję się nieźle, nie ma krwi w moczu, nie czuję bólu w kroczu, mogę już prawie swobodnie usiąść na całym tyłku, czuję jeszcze niewielki dyskomfort po pobycie cewnika. W pierwszym dniu po powrocie domu pojawił się problem z oddawaniem moczu, bardzo częste parcie naglące, trudności z rozpoczęciem mikcji, niewielka ilość wydalanego moczu. Upierdliwe było to w nocy, gdy musiałem co godzinę wstawać. Bałem się i nadal mam obawy, przed zatrzymaniem moczu, choć dzisiaj mogę powiedzieć, że bardzo powoli sytuacja się poprawia.
Dietę pozostawiam bez zmian jeszcze na kilka dni , więc na razie nie idę na całość by zrealizować zalecenia lekarzy z IO, ale też nie idę w kierunku diet formowych. Łykam przepisany antybiotyk pod osłoną probiotyku, żurawinę w tabletkach poleconą mi przez mojego urologa i pewien ogólnie wzmacniający suplement, znany, ale na forum nigdy nie wspominany, choćby ogródkami, tak aby nie wymieniać jego nazwy. Ja go kupuję dlatego, że wiele lat temu miałem szczęście poznać pewną panią specjalizującą się między innymi w geriatrii, która nad tym preparatem pracowała, a przy okazji wymyśliła też rewelacyjny składnik kosmetyków dla pań, które bardzo długo chcą wyglądać młodo.
No, ale odbiegłem od tematu. Na dzisiaj tyle, chyba za dużo
Ur. 1948; XII/2014-DRE,
PSA-12,49; I/2015-TRUS stercz 29,5 ml; II/2015- biopsja formalna, CaP,Gl 4+3,lewy, utkanie 30%;
Start HT 16.03.2015 Zoladex10,8 + Flutamid 3x1; III/2015- rtg klatki-płuca OK, zwyrodnienie kręgosłupa; III/2015 – TK jamy brzusznej i miednicy mn. - gruczoł krokowy powiększony (42x45x38), dobrze odgraniczony, niejednorodny. Pęcherzyki nasienne nie wykazują zmian. Nie stwierdzono powiększenia węzłów chłonnych. Ściany pęcherza wykazują cechy wzmożonej trabekulacji. Nie stwierdza się meta do kości i płuc. Zwyrodnienie stawów biodrowych i kręgosłupa, dyskopatia wielopoziomowa. Pozostałe organy OK.; 20.03.2015 – PSA 9,55; 02.06.2015 - PSA 0,83;Test. 0,33ng/ml ;08.06.2015 - Zoladex10.8 (2-gi zast.); Flutamid STOP; 02.09.2015 - PSA 0,67; 11.09.2015 -Zoladex10.8 (3-ci zast.); 08 i 15.09.2015 MRI miednicy i jamy brzusznej - OK; prostata 28,2 ml, brak zmian meta;17.09.2015 - Konsylium - zakwalifikowany do RT radykalnej,T2c; 16.10.2015 - Brak techn.możliwości wyk. RT w CO Opole, przekierowanie do Gliwic; 26.10.2015 - Zakwalifikowany do mono-brachyterapii HDR w COI Gliwice;
HDR BT 05.11 - 3.12.2015 3x11Gy/g razem 33 Gy;
HT stop 07.12.2015;19.04.2017- Scyntygr. kości -OK;
29.08.2017 włącz. HT Apo-Flutam (3x1) + 12.09.2017 Eligard 22,5; 15.09.2017-
PET jedno ognisko meta w talerzu biodr.; 02.10.2017- Apo-Flutam STOP; 11.12.2017- Eligard 45;
Luty 2018 -Eligard nie działa, błąd przy podawaniu; 20.02.2018 - włączono Bicalutamid 1x50 mg/doba; Czerwiec 2018- Eligard 45 + Bicalutamid 1x50/doba; 31.01.2019-
TK v. PET b.z. stabilizacja; Grudzień 2018- Eligard 45 + Bicalutamid 1x50/doba; Czerwiec 2019-
zamiana Eligardu 45 na Diphereline SR 11,25 +Bicalutamid 1x50/doba następnie zmiana na 1x150/doba: Wrzesień 2019 - Diphereline SR 11,25 +Bicalutamid 1x150/doba; 04.10.2019-
PET ognisko meta w talerzu biodrowym nie jest już widoczne w badaniu, przerzuty do węzła pachwinowego i biodrowego; 13-27.11.2019-
RT węzłów chłonnych 10x3 Gy do dawki całk.30Gy; 27.12.2019 - Diphereline SR 11,25; Bicalutamid - stop; Styczeń 2020-
TK i SC -bez progresji; 31.03.2020 - Diphereline SR 11,25; Maj 2020 -
TK, SC, Rtg; 28.05.2020 -
RT 8Gy na kręgosłup lędźwiowy; 30.06.2020 -
włączono ENZ; Diphereline SR 11,25; 06.08.2020- ENZ-2 cykl; 03.09.2020- ENZ-3 cykl; 29.09.2020- Diphereline SR 11,25; 01.10.2020- ENZ-4 cykl; 26.10.2020-
TK progresja wg. Recist; 02.11.2020- ENZ-5 i 6 cykl; 28.12.2020- ENZ 7 cykl; 05.01.2021- Diphereline SR 11,25; 04,02.202- ENZ 8 i 9 cykl;
PSA po HDR BT - w nawiasach testost.: 18.01.2016 - 0,493; 25.04.2016 - 0,709 (T-2,43); 08.08.2016 -0,773 (T-5,41); 14.11.2016 -0,863; 20.03.2017- 3,57 (T-5,86); 24.04.2017- 8,782; 28.08.2017- 37,006 (T-7,88); 10.11.2017-13,730; 10.01.2018-6,030 (T-0,27); 08.02.2018-5,57 (T-3,99); 14.02.2018- 6,94 (T-5,92); 20.02.2018- 9,82 (T-8,02); 11.04.2018- 3,713 (T-9,53); 18.06.2018- 3,193 (T-9,79); 17.12.2018- 3,404; 14.02.2019- 4,29 (T-0,20); 26.06.2019- 16,730 (T-0,09); 26.09.2019- 48,861; 23.10.2019- 56,083; 03.12.2019- 66,337; 27.12.2019- 41,400 (T-0,15); 28.01.2020- 24,759 (T-0,21); 26.03.2020- 20,30 (T-0,12)??? ;26.05.2020- 23.910 (T-0,20);30.06.2020- 26,664 (T-0,14); 29.09.2020- 9,297 (T-0,20); 28.12.2020- 7,482 (T-0,19);
Szczegóły w moim wątku
kliknij