stanis pisze:W wydaniu GW z dn.12.02.2021 jest wywiad z dr J.Wilamem anestezjologiem z Bielska-Białej pod kontrowersyjnym tytułem "Obostrzenia ...nie mają już sensu", , niestety nie dysponuję linkiem do tego artykułu.
Wystarczyło skopiować do wujka Google tytuł artykułu... Thanks a lot ... (Stanis)
Lekarz, który bacznie obserwuje rozwój pandemii: Obostrzenia wprowadzane przez rząd nie mają już sensu
Ewa Furtak: Przed rokiem udało się wam szybko przetłumaczyć podręcznik chińskiego szpitala uniwersyteckiego FAHZU w Zhejiang, opisujący zasady prewencji i leczenia pacjentów z COVID-19. Co się potwierdziło, a co nie w naszych europejskich realiach?
Jan Wilam (lekarz anestezjolog z Bielska-Białej, [xx]: - Podręcznik przetłumaczony na początku pandemii był jednym z nielicznych źródeł informacji na temat choroby i zasad postępowania. A niewiadomych było bardzo wiele. Niektóre z przedstawionych zagadnień, jak użycie indywidualnych środków ochrony (maseczek, fartuchów, rękawiczek), znaczenie izolacji czy diagnostyka radiologiczna zachowały aktualność. W innych dziedzinach, np. w odniesieniu do zasad prowadzenia tlenoterapii i farmakoterapii, wiemy dzisiaj dużo więcej.
Mamy też większą wiedzę o szerzeniu się zakażenia koronawirusem – jako główne miejsca transmisji należy wskazać zamknięte, słabo wietrzone skupiska ludzkie. Wiemy też, że choroba jest nieobliczalna - jej przebieg kliniczny jest bardzo różny, a śmiertelną ofiarą może być także osoba w sile wieku, bez szczególnych obciążeń. Są też liczne obserwacje późnych powikłań, jak zaburzenia koncentracji czy bezsenność. Szczęśliwie potwierdza się znikoma ilość poważniej przebiegających zakażeń u dzieci, młodzieży i osób do 30.-40. r.ż. Ale wiemy też o kosztach ekonomicznych i społecznych działań zapobiegających pandemii.
Rok temu przekonywał pan, że powinniśmy natychmiast wszystko zamknąć, że konieczne są takie działania jak w Chinach. Nadal pan tak sądzi?
- Rozmawialiśmy 11 miesięcy temu, wywiad ukazał się w końcu marca 2020 r. Przytoczę jeden fragment, gdy na pytanie: ”Czy mamy szansę wygrać z pandemią?”, odpowiedziałem: ”Byłem sceptyczny, gdy Chińczycy wprowadzili zdecydowane działania epidemiologiczne i różne ograniczenia. Nie wierzyłem, że im się uda. Ale już w połowie marca widać było, że epidemia w Chinach wygasa, a więc kluczem do opanowania epidemii koronawirusa są dwa słowa: izolacja i kwarantanna. I to właśnie decyzje administracyjne zadecydują o liczbie ofiar epidemii w poszczególnych krajach”. Dzisiaj wciąż mogę się pod tym podpisać. Z jednym zastrzeżeniem, że pełny lockdown był skutecznym i optymalnym działaniem tylko na początku pandemii. Dodałbym jeszcze, że wtedy byłem przeciwnikiem „modelu szwedzkiego”.
Komuś udało się wygrać z pandemią?
- Tak, Chińczykom. Odbyło się to jednak kosztem wielu wyrzeczeń i przy akceptacji ograniczeń, które w Europie nie byłyby możliwe do przeprowadzenia. Udało się również w państwach „uprzywilejowanych” z powodu położenia geograficznego, jak Australia, Nowa Zelandia czy Tajwan. Ale są też państwa, w których liczba zachorowań i zgonów jest niewielka: Urugwaj, Korea Południowa, Tajlandia czy też bliżej położone kraje w Europie, które mają zdecydowanie mniejszą liczbę zgonów w przeliczeniu na milion mieszkańców, np. Norwegia i Dania. Należy podkreślić, że sukcesy odniesiono tam, gdzie władzę i decyzje oddano ekspertom, a ludzie zastosowali się do restrykcji.
A w Polsce?
- Byliśmy skazani na porażkę. Ścisły lockdown miał sens, gdy liczba zachorowań była niewielka, co dawało realne szanse na całkowite (lub prawie całkowite) zduszenie epidemii. Z perspektywy czasu żal mi bezowocnego trudu wiosennego lockdownu, gdy cały naród zamknięto w domach i nie pozwolono nawet na wyjście na spacer do lasu, a jednocześnie pozwolono pracować kopalniom, gdzie musiało dochodzić do masywnej transmisji koronawirusa, ponieważ izolacja górników nie była w żaden sposób możliwa - na jednej szychcie mamy trzy bliskie kontakty: dwa razy w windzie i trzeci raz po szychcie w łaźni. Od marca do września nie zdusiliśmy epidemii, a wrześniowe otwarcie szkół doprowadziło do drugiej fali i znacznego wzrostu liczby zachorowań.
Mycie rąk, maseczki, dystans - to wciąż ma sens?
- O ile lockdown nie zadziałał, to widoczne są efekty stosowania zasady DMM, czyli zachowanie dystansu, stosowanie maseczek i mycie rąk - te środki wystarczyły, by drastycznie zmniejszyć liczbę zakażeń. Przy okazji zmniejszyła się liczba przypadków grypy. Zaobserwowano też ciekawy efekt częstszego mycia rąk - odnotowano bardzo znaczny spadek sprzedaży leków przeciwbiegunkowych, który należy wiązać z mniejszą liczbą infekcji przewodu pokarmowego.
Noszenie maseczek jest też ważne z innego powodu: chociaż nie ma na to twardych dowodów, wiele obserwacji sugeruje, że o przebiegu zakażenia decyduje w dużym stopniu dawka wirusa, na którą jesteśmy narażeni, czyli - mówiąc obrazowo - im bardziej ktoś na nas „napluje”, tym ciężej będziemy chorobę przechodzić.
I zupełnie chybiony jest argument osób przeciwnych noszeniu maseczek, które porównują wielkość wirusa ze średnicą porów w maseczce, ponieważ wirus nie jest wydalany z organizmu jako cząsteczka o bardzo małej średnicy, ale przenoszony jest razem z drobinami wody wyrzucanymi z ust w czasie mówienia. Na przykład, w studiach nagrań przed mikrofonem, na okrągłym stelażu rozpięta jest cieniutka membrana, jakby pończocha, która zapobiega temu, by drobiny śliny w czasie śpiewania nie uderzały w mikrofon i nie zakłócały dźwięku. Tak samo działają maseczki. Zatrzymują wyrzucane przez nas drobiny śliny w czasie mówienia. Co więcej, okazało się, że wymawianie litery "p" wiąże się z największą propagacją drobin śliny. Wymawiając „p” zwiększamy ciśnienie w jamie ustnej, a następnie luzujemy wargi. Mówimy "p" i rozpraszamy wodny aerozol w otoczeniu.
Dlaczego w Polsce umiera ostatnio tak wiele osób zakażonych koronawirusem?
- Publikowane u nas statystyki nie oddają stanu faktycznego. Oficjalne dane wskazują, że koronawirusa przechorowało w Polsce 1,5 mln ludzi, a zmarło ponad 30 tysięcy. Uważam, że obie te liczby są nieprawdziwe. Jeżeli przeciwciała świadczące o przebyciu choroby ma ponad 20 proc. populacji, to znaczy, że liczba osób, które przechorowały covid – w tym także bezobjawowo lub skąpoobjawowo – wynosi około 10 mln.
Co wynika z tych statystyk?
- Dwie rzeczy zwracają uwagę. Przy tej liczbie zachorowań śmiertelność w granicach 0,5 proc. jest – w porównaniu z innymi krajami - stosunkowo niska, co zdaniem niektórych naukowców można wiązać z powszechnością szczepień w Polsce, szczególnie przeciw gruźlicy (BCG) oraz przeciw chorobie Heinego-Mediny (poliomyelitis). Portugalia, Hiszpania czy Włochy nie miały powszechnych szczepień przeciw gruźlicy i w tych krajach śmiertelność jest znacząco wyższa.
Druga liczba jest ważniejsza: 10 milionów ozdrowieńców. Z epidemiologicznego punktu widzenia są to osoby, które nabyły odporność. I nie chodzi tu tylko o przeciwciała, których poziom we krwi po przechorowaniu (lub zaszczepieniu) stopniowo się obniża. To jest tzw. odporność humoralna, ale oprócz tego jest jeszcze odpowiedź komórkowa, która jest odpowiedzialna za pamięć immunologiczną i pozwala na sprawniejszą odpowiedź organizmu w przypadku ponownego zakażenia. Można więc założyć, że spośród 10 milionów ozdrowieńców w Polsce bardzo niewielu zachoruje ponownie, a do wyjątków będzie należała sytuacja, w której ponowne zachorowanie będzie miało cięższy przebieg lub zakończy się śmiercią.
Czy ozdrowieńców należy szczepić?
- Tak, bo nie wiadomo, jak długo odporność będzie się utrzymywać, ale na pewno nie ma potrzeby, by szczepić ich jak najszybciej i z tego też powodu ozdrowieńców można by przesunąć na koniec kolejki. Taką decyzję podjęto w ostatnich dniach stycznia w Niemczech – nie zaleca się szczepień u osób, które przeszły zakażenie koronawirusem w ciągu ostatnich 6 miesięcy. Uznano, że są one wystarczająco zabezpieczone przed ciężkim przebiegiem choroby.
Trzeba się bać szczepionki na covid?
- Główne obawy dotyczą tempa prac nad szczepionką - że została za szybko zrobiona, niedokładnie zbadana, itd. I to właśnie należy wyjaśnić. W XX wieku znaliśmy cztery szczepy koronawirusa, które powodowały łagodne zakażenia u osób o obniżonej odporności, przebiegające jako przeziębienia i objawy grypopodobne. Dwie kolejne infekcje koronawirusami SARS-CoV i MERS-CoV, które pojawiły się odpowiednio w latach 2002-2003 i 2012-2013 wywoływały ostre, często śmiertelne infekcje dróg oddechowych. Od grudnia 2019 roku obserwujemy COVID-19, czyli obecną pandemię wywołaną przez wirusa SARS-CoV-2.
Epidemie z lat 2002-2003 i 2012-2013 udało się szybko zdusić, ale już wtedy różne grupy badawcze opracowywały szczepionki przeciw znanym już wcześniej szczepom koronawirusa. Było to kilka generacji szczepionek - żywe atenuowane, inaktywowane, z podjednostkami białkowymi, z wektorami wirusowymi, a także najnowsza generacja z mRNA.
Dlaczego badania nad szczepionkami przeciwko wirusowi SARS-CoV, który pojawił się w latach 2002-2003, mają zastosowanie w obecnej pandemii?
- Sekwencja genomowa SARS-CoV-2 jest w 80 proc. identyczna z sekwencją SARS-CoV, a dodatkowo oba wirusy wiążą się z tymi samymi receptorami komórek gospodarza (ACE-2). Z tego powodu podjęte wcześniej badania naukowe i doświadczenia odegrały kluczową rolę w szybkim opracowaniu szczepionki przeciwko wirusowi SARS-CoV-2. Już ponad pół roku temu, na początku czerwca 2020 roku, aż 114 „kandydatów” na szczepionki znajdowało się w fazie przedklinicznej, a 16 szczepionek przeciw COVID-19 było w różnych fazach badań klinicznych.
Koronawirus mutuje. Powinniśmy się tego bać?
- O ile fakt mutowania koronawirusa jest oczywisty, tak dopiero powstanie bardziej zakaźnych i atakujących młodszą populację szczepów (obecnie w Anglii, RPA i Brazylii) jest niepokojący. Ale jest też pozytyw – w większości dostępnych i opracowywanych szczepionek antygenem jest fragment białka kolca (wiążący receptor ACE na powierzchni komórek ludzkich) i to białko kolca nie jest za bardzo podatne na mutacje, co gwarantuje – oby jak najdłużej – skuteczność obecnie wprowadzanych szczepionek.
To prawda, że wielu lekarzy się nie szczepi?
- Nieprawda, to typowy fake news. Według ostatnich danych zaszczepiło się 94,5 proc. lekarzy praktykujących w Polsce (134,5 tys. z 142,3 tys.). Jeżeli uwzględnimy, że część grupy „0” czeka jeszcze na swoją kolejkę, a u części dopiero za jakiś czas miną czasowe przeciwwskazania, to ostatecznie około 98-99 proc. lekarzy zaszczepi się przeciwko COVID-19.
Jaka powinna być optymalna kolejność szczepień?
- Proponowałbym spojrzeć na organizację szczepień z perspektywy celów. Pierwszy, by z powodu koronawirusa umarło jak najmniej obywateli, a drugi, byśmy jak najszybciej wrócili do normalności. Jeżeli problemem jest mała liczba szczepionek, to co w praktyce można zrobić? O przesunięciu ozdrowieńców w kolejce szczepień wspomniałem wcześniej. Jest też rozwiązanie, które zastosowano w Wielkiej Brytanii: szczepienie jedną dawką szczepionki! Oczywiście producent zaleca dwie dawki, które mają zapewnić optymalną ochronę. Ale nam nie powinno chodzić o wypełnienie zaleceń producenta i optymalną ochronę zaszczepionych osób. Celem jest, by ludzie nie umierali z powodu zakażenia koronawirusem oraz by nie przechodzili choroby w sposób ciężki. A to, według wszelkich dostępnych opracowań naukowych, zapewnia już jedna dawka szczepionki.
Gdyby to od pana zależało, zlikwidowałby pan istniejące obostrzenia?
- Jestem przeciwnikiem fikcyjnego lockdownu, którego ofiarami są arbitralnie wybrane branże i usługi, np. hotelarstwo czy siłownie. Jeżeli otwarte są sklepy, zakłady pracy, kościoły czy przedszkola, to dlaczego utrzymywać restrykcje wobec hoteli, basenów i wyciągów narciarskich? Wiemy już, że radykalne działania mające na celu zduszenie pandemii nie mają już żadnych szans powodzenia, a planowane stopniowe otwieranie szkół nieuchronnie doprowadzi do wzrostu liczby zachorowań.
Działania przeciwepidemiczne są więc oczywiste - utrzymanie zaleceń izolacji i kwarantanny osób chorujących i z kontaktu oraz stosowanie się do zaleceń DMM (dystans-maski-mycie rąk) do czasu wyraźnego spadku liczby zachorowań i zgonów.
O przyspieszeniu programu szczepień mówiłem wcześniej – rezygnacja ze szczepienia ozdrowieńców (jak robią to w Niemczech), oraz szczepienie tylko jedną dawką szczepionki (wzorem Brytyjczyków) zdecydowanie przyspieszyłoby osiągnięcie wzrostu odporności populacyjnej i znaczący spadek liczby zakażeń o ciężkim i śmiertelnym przebiegu. Ale te decyzje należą do rządzących.
A co do obostrzeń, to dzisiaj byłbym za ich jak najszybszym wycofaniem. Pozostawiłbym wybór obywatelom. W sytuacji, gdy mamy 10 mln ozdrowieńców, a za chwilę będziemy mieli kilka milionów osób zaszczepionych co najmniej jedną dawką szczepionki, „model szwedzki” wydaje się być właściwym rozwiązaniem. Także dlatego, że dużo więcej wiemy też o wrogu (wirusie) i każdy może realnie ocenić zagrożenie - bezpiecznie mogą się czuć ozdrowieńcy, osoby zaszczepione, dzieci i osoby młode. W ich przypadku powrót do normalności powinien nastąpić jak najszybciej.
https://katowice.wyborcza.pl/katowice/7 ... sensu.html