Jak nigdy dotąd moja wczorajsza wizyta w Gliwicach trwała długo bo od 7.00 do 14.30 i nie była pozbawiona pewnych zaskoczeń, ale o tym w drugiej części posta.
Część pierwszaPrzyjmuje mnie lekarz z którym już nie raz miałem okazję się konsultować. Seria standardowych pytań, w tym pytanie o wyniki konsultacji urologicznej w związku z petowskim podejrzeniem wodonercza i na koniec o samopoczucie. Widząc, że lekarz ogląda wyniki moich porannych badań odpowiadam, że czuję się dobrze, ale tak naprawdę to moje samopoczucie określę, gdy będę znał dzisiejszą wartość PSA.
Odpowiada, że jest dobra 9,9 ng/ml.
Oddycham z ulgą, ulatują obawy o których pisałem w postach jakiś czas temu, Eligard działa. Inne wyniki badań krwi i moczu prawidłowe.
Teraz ja przejmuję inicjatywę, podaję doktorowi taką moją tabelkę z wynikami PSA i testosteronu w zestawieniu z zastosowanym leczeniem i pytam czy PSA czy spadek PSA nie jest zbyt wolny - znaczący spadek po pierwszym miesiącu działania Eligardu + Apo-Flutamu, i mniejszy w kolejnych dwóch miesiącach już bez flutamidu? Czy nie należałoby znów włączyć antyandrogenu?
Odpowiedź (podaję tylko omówienie) – lekarz musi dbać o stan zdrowia pacjenta i stosować takie metody leczenia aby go polepszać, a nie pogarszać, musi patrzeć całościowo. Apo-Flutam może przyczynić się do szybszego spadku PSA, ale jednocześnie jego skutki uboczne nie są obojętne dla organizmu i mogą w efekcie stan zdrowia pacjenta pogorszyć. Na chwilę obecną nie widzi konieczności włączania antyandrogenów, Eligard działa, jest poziom kastracyjny testosteronu, a PSA spada. Jeśli PSA obniża się wolniej czy szybciej, ale obniża się i to jest najistotniejsze, czyli leki działają, a rak jest hormonozależny. Szybkość spadania PSA nie jest wskaźnikiem jeśli chodzi o czas trwania hormonozależności raka czy czas przeżycia, nie ma potwierdzonych badań.
Zadaję kolejne pytanie – czy już w tej chwili można naświetlić zmianę w kości pokazaną w badaniu PET?
Odpowiedź (podaję tylko omówienie) – Dobre pytanie. Tak, ale ponieważ prowadzona jest obecnie HT, a to leczenie może spowodować remisję, tak więc potrzebne będzie kolejne badanie PET, które potwierdzi lub wykluczy tę zmianę. NFZ określa szczegółowo procedurę, a w tej chwili nie ma podstawy do ponownego wykonania PET-a, tak na już. Ustalimy coś na przyszłość.
Dyskutujemy jeszcze długo m.in. o PET-ach (kiedy można, kiedy nie można, kiedy można, ale...), o metodach radioterapii, które mogą mieć zastosowanie w moim przypadku, abirateronie, leczeniu taxanami, o dichlorku radu itd – poszerzam wiedzę.
Ustalenia końcowe:
1. Dzisiaj zostanie mi podany Eligard 45 (sześciomiesięczny) i nie włączamy antyandrogenów.
2. Kolejne konsultacje odbędą się 16 czerwca 2018 i wtedy decyzja dot badań obrazowych.
3. Po 3 miesiącach mam wykonać badanie PSA w miejscu zamieszkania. Zachować czujność onkologiczną (co odczytałem, że mam kontrolować PSA częściej niż co 3 miesiące)
4. W razie potrzeby zostanę przyjęty w COI w każdy poniedziałek.
Dostaję receptę na Eligard i idę do najbliższej apteki przy Pl. Piłsudskiego, gdzie na prośbę Instytutu utrzymują zapas leków onkologicznych.
Wracam do COI do gabinetu doktora, gdzie pielęgniarka czeka ok. 15 min. aż drukarka wypluje zlecenie na podanie leku. Ja ten czas skrzętnie wykorzystuję na sondowanie doktora co myśli o chemioterapii.
Dostaję zlecenie i idę na poszukiwanie
Gabinetu Interwencyjnego (ciekawa nazwa), gdzie wita mnie miła pani i przygotowuje lek, zerkając do ulotki by czegoś nie pomylić. Ja leżę z odsłoniętym brzuchem i ją obserwuję, a potem dezynfekcja i… nie można odsłonić igły, bo się zakleszczyła. Szybka wymiana igły na taką z zapasów własnych, jeszcze jedno przemieszanie leku, bo szybko gęstnieje i iniekcja.
Mając nadzieję, że wszystko poszło OK. i będzie OK. opuszczam gabinet, opuszczam instytut, opuszczam Gliwice. Jestem w domu po 17.00, nigdy tak późno nie wróciłem.
Część druga, czyli pierwsza część dnia w COIO godz. 7.22 pobrano mi krew i oddałem mocz do badania, o 7.30 zostałem zarejestrowany, po czym mając ok. dwie godziny wolnego czasu wyszedłem powłóczyć się po okolicach rynku, a przede wszystkich coś zjeść, bo wiadomo do badania trzeba być na czczo.
Po 9.00 idę pod właściwy gabinet, a na jego drzwiach kartka z ifo, że wdrażany jest nowy system komputerowy i przepraszają za opóźnienia w czasie przyjęć.
Przycupnąłem gdzieś na ławeczce i obserwuję co się dzieje. Pacjenci wchodzą do gabinetu potem wychodzą i długo czekają aż pojawi się sekretarka medyczna z wydrukowanymi dokumentami, a w międzyczasie lekarz nie prosi żadnego kolejnego pacjenta, jest sam.
Ok. 11.00 postanawiam zasięgnąć języka, wykorzystuję więc chwilę gdy lekarz wychodzi gdzieś z gabinetu i wchodzę do środka. Zagaduję pielęgniarkę i mówię, że dzisiaj mam mieć podany implant i jeśli dalej mam długo czekać to pewne, że dzisiaj go nie dostanę i jeszcze jakieś tam bajery. Ta odnalazła moje dokumenty, położyła je na biurku lekarza i obiecała, że powie o problemie lekarzowi.
Przy okazji dowiaduję się, powodem korkowania się są opóźnione wydruki dokumentów, serwer zapycha się i informatycy wydruki popychają ręcznie. Podziękowałem za pomoc.
Wyszedłem z wiedzą dla mnie bardzo cenną - skoro lekarz musi czekać na wydruki, to siłą rzeczy ma więcej czasu dla pacjentów, co postanowiłem bez skrupułów wykorzystać, i wykorzystałem.
Lekarz wrócił i od razu poprosił mnie do gabinetu.
P.S.
Dzisiaj zadzwoniłem do mojego rodzinnego i poinformowałem go, że morfologia (czerowna) znacząco się poprawiła, jest w granicach podręcznikowej normy i zadałem pytanie czy w związku z tym mam nadal brać Sorbifer Durules? Odstawić, a pod koniec stycznia zrobimy badania i będziemy wiedzieć jak postępować dalej.
I już zupełnie na koniec chcę wam powiedzieć, że w ostatnich miesiącach miałem tyle wszelakich badań, że jestem nimi umęczony, każde badanie to jednak większy lub mniejszy stres, nawet dla twardych, choć nie wiem czy się do takich zaliczam.
Pozdrawiam
starys