: 03 paź 2008, 19:50
Szanowny a niepowtarzalny ~mrakad~
Spokojna Twoja rozczochrana.
Użyję zawołania eskulapów- primum non nocere.
Jeśli stosowanie tej zasady wymagam od innych, to dlaczego nie miałbym jej nie stosować do siebie.
Mógłbym pisać bardziej dosadnie, ale wiem, że to nie to forum i nie przystoi a norm ogólnych nie przekroczyłem.
Odpisałem Ci, by rozładować ewentualne "nieporozumienie".
Stosowanie linków, jak i odniesień w tekstach to normalka.
"Nie zgnębi mnie byle przytyk,w d***e mam miejsce dla krytyk", taki cytat i takie gadanie, jak u niejakiego T. Cymańskego, tylko nie widać jak łapami wymachuję. Nie no, w rzeczywistości przejmuję się.
Szczerze wyznam, że teraz jesteśmy z żoną szczęśliwi.
Dzieci na swoim, my razem, mamy dla siebie sporo czasu, tzn. żona na emeryturze, ja na rencie i coś tam robię.
A dawniej, nigdy go dla siebie nie mieliśmy. Wychowaliśmy dzieci bez pomocy z zewnątrz na porządnych ludzi. Pracowaliśmy na zmiany.
Dzisiaj chce mi się wracać do chaty.
Kiedyś różnie to bywało. Żona przeszła sześć operacji na żylaki, dwie cesarki, na narządy rodne a w młodości przejechał ją ursus (traktor) przez miednicę.
O swoich przypadkach nie wspomnę. Mam plan dot. mojego dalszego leczenia.
W listopadzie wyjaśni się i skrystalizuje.
A potem planujemy wspólne sanatorium.
Nigdy,w żadnym nie byłem, bo kojarzy mi się to wojskiem, a ja nie lubię być podporządkowany jakimś regulaminom.
Na wspólnych wczasach byliśmy 2X. Wymagań wielkich nie mam. Jest ok. Takie tam wynurzenia.
Szkoda nam czasu. W TV oglądałem ostatnio reportaż o małżeństwie w wieku ponad 82 lata. Bardzo się kochali. I kiedy przyszedł czas choroby żony i znalazła się w szpitalu, mąż przyszedł do niej i brzytwą zabił ją a potem sam tą samą brzytwą próbował popełnić samobójstwo. Odratowali go. Dziadek nie mógł znieść myśli, że nie może jej pomóc i że ona odejdzie na zawsze.
Żona w wakacje była u syna za granicą. Nie mogłem sobie znaleźć miejsca. I właśnie teraz żona wróciła z działki, siedzi obok, przygotowuje aronię na konfitury, ja piszę post i jest nam dobrze.
Na tym forum nie był jeszcze poruszany temat cierpienia i niesienia ulgi. Wiem, jest to ponury temat, ale niestety tak bardzo ludzki. Jednak nie będę go poruszał. Tutaj raczej należy pisać o tym jak najlepiej zapobiegać chorobom i z nimi walczyć.
Bądź uzdrowiony
Spokojna Twoja rozczochrana.
Użyję zawołania eskulapów- primum non nocere.
Jeśli stosowanie tej zasady wymagam od innych, to dlaczego nie miałbym jej nie stosować do siebie.
Mógłbym pisać bardziej dosadnie, ale wiem, że to nie to forum i nie przystoi a norm ogólnych nie przekroczyłem.
Odpisałem Ci, by rozładować ewentualne "nieporozumienie".
Stosowanie linków, jak i odniesień w tekstach to normalka.
"Nie zgnębi mnie byle przytyk,w d***e mam miejsce dla krytyk", taki cytat i takie gadanie, jak u niejakiego T. Cymańskego, tylko nie widać jak łapami wymachuję. Nie no, w rzeczywistości przejmuję się.
Szczerze wyznam, że teraz jesteśmy z żoną szczęśliwi.
Dzieci na swoim, my razem, mamy dla siebie sporo czasu, tzn. żona na emeryturze, ja na rencie i coś tam robię.
A dawniej, nigdy go dla siebie nie mieliśmy. Wychowaliśmy dzieci bez pomocy z zewnątrz na porządnych ludzi. Pracowaliśmy na zmiany.
Dzisiaj chce mi się wracać do chaty.
Kiedyś różnie to bywało. Żona przeszła sześć operacji na żylaki, dwie cesarki, na narządy rodne a w młodości przejechał ją ursus (traktor) przez miednicę.
O swoich przypadkach nie wspomnę. Mam plan dot. mojego dalszego leczenia.
W listopadzie wyjaśni się i skrystalizuje.
A potem planujemy wspólne sanatorium.
Nigdy,w żadnym nie byłem, bo kojarzy mi się to wojskiem, a ja nie lubię być podporządkowany jakimś regulaminom.
Na wspólnych wczasach byliśmy 2X. Wymagań wielkich nie mam. Jest ok. Takie tam wynurzenia.
Szkoda nam czasu. W TV oglądałem ostatnio reportaż o małżeństwie w wieku ponad 82 lata. Bardzo się kochali. I kiedy przyszedł czas choroby żony i znalazła się w szpitalu, mąż przyszedł do niej i brzytwą zabił ją a potem sam tą samą brzytwą próbował popełnić samobójstwo. Odratowali go. Dziadek nie mógł znieść myśli, że nie może jej pomóc i że ona odejdzie na zawsze.
Żona w wakacje była u syna za granicą. Nie mogłem sobie znaleźć miejsca. I właśnie teraz żona wróciła z działki, siedzi obok, przygotowuje aronię na konfitury, ja piszę post i jest nam dobrze.
Na tym forum nie był jeszcze poruszany temat cierpienia i niesienia ulgi. Wiem, jest to ponury temat, ale niestety tak bardzo ludzki. Jednak nie będę go poruszał. Tutaj raczej należy pisać o tym jak najlepiej zapobiegać chorobom i z nimi walczyć.
Bądź uzdrowiony