Krzy50 pisze:Wy tu gadu gadu ,a ja walczę z kretami na działce.Toż to walka z wiatrakami ! Leje na krety kupione płyny ,świece dymne i nic, jak znikną z jednej strony to pokazują się z innej.Złapać coś takiego bardzo trudno (mi się nie udało).Może ktoś ma sposób na nie?
A dlaczego Ty walczysz z kretami? Po pierwsze, są one pod ochroną, a po drugie, to walka z nimi jest rzeczywiście walką z wiatrakami. Przeczytaj ten tekst:
http://www.wymarzonyogrod.pl/1255_43.htmTutaj zacytuję jego fragment:
Kret żyje do 3 lat. Żywi się wyłącznie pokarmem zwierzęcym znalezionym w glebie: dżdżownicami, pędrakami, drutowcami, ślimakami, larwami i poczwarkami owadów. Może też zjadać drobne gryzonie, ślimaki i żaby. Na zimę gromadzi znaczne zapasy, złożone przeważnie z dżdżownic, które zakopuje w pobliżu gniazda. Drążąc podziemne korytarze w poszukiwaniu pożywienia kret niszczy korzenie roślin, które przewracają się i zamierają. Kretowiska utrudniają koszenie traw. Wyjadając dżdżownice, które stanowią 90% jego menu, kret powoduje szkodę pośrednią (dżdżownice spulchniają i przewietrzają glebę, wzbogacają ją w próchnicę). Jednocześnie kret jest naszym sprzymierzeńcem w walce z groźnymi szkodnikami glebowymi. Ma niezwykły słuch, podczas żerowania wyszukuje swoje ofiary słuchem. Słyszy nawet odgłosy spadających kropli deszczu na powierzchnię gleby, dlatego wykorzystuje się dźwięki do wypłaszania nieproszonego gościa z ogrodów. Kret jest równocześnie naszym sprzymierzeńcem i szkodnikiem. Proponuję cierpliwie rozgarniać metalowymi grabiami kretowiska i pogodzić się z myślą, że na swoje towarzystwo jesteście skazani. Poza tym wykaż trochę empatii i wczuj się w położenie tego sympatycznego zwierzątka. Gdzie ono ma się w końcu podziać? Jeśli Tobie uda się go przegonić ze swojej działki, to pojawi się u sąsiada. Jeśli sąsiad także nie będzie akceptował jego obecności, to powróci do Ciebie. Powróci zestresowany, może zrobi rodzinną awanturę albo jeszcze coś gorszego. Proponuję polubić krecika, a że czasem wyrządzi jakąś szkodę, to trudno. Złapać go także jest trudno. Na wsi, tam gdzie samotnie mieszka moja mama, był kocur bengalski o imieniu Misiek. Ten potrafił to zrobić. Widziałem kiedyś, jak warował przy niewielkim kopczyku. Padał deszcz, krople wody spadały mu z nosa, a on ani drgnął. Kret nigdy nie wychodzi na powierzchnię, więc aby go złapać trzeba błyskawicznie rozgarnąć kopczyk i Misiek umiał to zrobić.
Miśka już nie ma. Odszedł kilka lat temu w wieku 7 lat z powodu raka krtani. Męczył się kociak okropnie i w końcu musieliśmy go uśpić. I ku przestrodze powiem wszystkim właścicielom kociaków, że załatwili go weterynarze. Miśka zaszczepiliśmy przeciwko wściekliźnie, bo włóczył się po polach i łąkach, na których były też lisy. Weterynarze potraktowali Miśka podobnie jak psa i dali mu zastrzyk w szyję. Już po odejściu kociaka, zupełnie przypadkowo słuchałem radiowej audycji, w której weterynarz stwierdził, że koty przeciwko wściekliźnie szczepić można, ale zastrzyki należy robić w łapkę co 3 lata i to naprzemiennie, raz w lewą, a raz w prawą. Powiedział też, że zrobienie zastrzyku w szyję bardzo często kończy się rakiem kociej krtani.
Pozdrawiam
Edward