Witajcie ponownie.
W szpitalu byłem 9 dni a od czwartku jestem już w domu. Nie taki diabeł straszny, jak go malują. Pokrótce postaram się opisać mój pobyt.
wtorek 07.02.2012O godzinie 8 rano melduję się na izbie przyjęć, krótkie formalności papierkowe i po pół godzinie mam już swoje łóżko w sali Oddziału Urologicznego Szpitala Wojskowego w Szczecinie.
Krótkie zapoznanie z współlokatorami i już pielęgniarki wołają na pobranie krwi (aż 4 ampułki), do żyły zakładają port do kroplówek i hajda dwa piętra wyżej na EKG. Potem godzinka na łóżku kołami do góry i kolejne badanie, tym razem USG jamy brzusznej. I koniec na ten dzień, laba do wieczora.
Trochę pętam się po korytarzu obserwując pacjentów z Azorami przy nodze, każdy ma inną technikę - jedni noszą worek z siuśkami w ręku, innym worek dynda przy piżamie a jeszcze inni wpuszczają go w nogawkę spodni piżamy.
Wieczór, salowa zrzutka na oglądanie telewizji - po 2 zł na głowę, za sześć zł jest 9 godzin oglądania.
środa 08.02.2012Praktycznie cały dzień nic się nie dzieje, na obiad tylko zupa, kolacji już nie ma. Wieczorem dopiero zaczynają się główne atrakcje - golenie fiutka i lewatywa
O godz. 22 przychodzi młoda anestezjolog z ankietą, kilkanaście pytań i dowiaduję się, że będę miał znieczulenie w kręgosłup, od pasa w dół.
czwartek 09.02.2012Pobudka przed szóstą, druga lewatywa, kąpiel i papierowy fartuszek zawiązywany od tyłu. Jakiś taki mały na mnie, za cholerę nie mogę się dokładnie opasać (190 cm), rozmiar mają jeden czy co?
Pielęgniarka przynosi mi jakąś pigułkę, podobno na uspokojenie i każe nie ruszać się już z łóżka.
Przed godz 8 na salę wjeżdża łóżko, przesiadam się na nie i krótka jazda na blok operacyjny. Tam w przedsionku wita mnie siostra, przedstawia się i aby się upewnić że jeszcze nie zbzikowałem ze strachu, każe mi podać jak się nazywam i gdzie przyjechałem. Po pomyślnie zdanym teście na inteligencję, przesiadka na kolejne łóżko i już wjazd na samą salę operacyjną. Zimno tam jak w psiarni, ja w samym fartuszku z bibuły, przełażę wreszcie na docelowe "madejowe łoże". Trochę już mam pietra, ale próbuję nadrabiać miną i pytam się sióstr co będzie jak złapię w tej zimnicy zapalenie płuc. Śmieją się i nożyczkami ciach, ciach - fartuszek już w strzępach a ja leżę jak naturysta na plaży.
Oblepiają mnie elektrodami, do portu na ręku wstrzykują jakiś zastrzyk i wchodzi anestezjolog. Wypinam się na niego gołym tyłkiem, ale on chyba nie poczuł mięty,
bo tylko powiedział, że za chwilę zrobi mi się ciepło w nogi, pomacał kręgi na plecach i zaaplikował szpilę.
Rzeczywiście, za 2 sekundy fala ciepła poszła od pasa do stóp, nawet dość przyjemne to było, pomyślałem sobie że chociaż w nogi nie zmarznę. Za kolejne parę sekund czuję że nie mam już nóg, odwracają mnie na wznak, i kotarką przedzielają, co bym nie podglądał.
Wchodzą operatorzy, szefem jest ordynator, asystuje mu drugi urolog - chirurg. Od tego momentu mimo, że jestem przytomny, zatraciłem poczucie czasu. Nie mogę powiedzieć czy to trwało dwie czy trzy godziny, czy dlużej. Znad kotarki widzę tylko głowy pracujących lekarzy a obok mojej głowy siedzi anestezjolog i gada z pielęgniarkami.
Ostatnie szyte szwy już czułem, nie był to ból, ale dotyk narzędzi. Przed końcem musiałem dostać jeszcze jakiegoś ogłupiacza, bo nie pamiętam jak znalazłem się na sali pooperacyjnej.
Obudziłem się tam znów jak robocop, podłączony do monitorów, w nosie rurki z tlenem, na ramieniu cisnieniomierz a na palcu pulsometr a przy łóżku trzy worki z rurkami.
Na pooperacyjnej leżałem czwartek i piątek, średnia przyjemność. Nie dość, że spać się nie dało, bo co parę godzin zmieniają kroplówki, ciśnieniomierz mierzył co 15 minut, ściskając łapę trochę przesadnie, nad głową bulgotała woda w butli, z której wychodziły rurki z tlenem, to jeszcze ciężko było się obrócić na bok, bo po obu stronach łóżka zwisa stado azorów, z których jeden karmi się moczem a dwa tym, co wypłynie z rany.
Dobrze, że chociaż w noc z piątku na sobotę ciśnieniomierz już mierzył co godzinę i nie musiałem w nosie trzymać tych rurek z tlenem. Przynajmniej trochę pospałem. Cały czas dożylnie podawany jest środek przeciwbólowy. A do jedzenia kleik w kubku z dzióbkiem. Brrr.
sobota 11.02.2012Rano wygnali mnie już z pooperacyjnej na normalną salę z zaleceniem krótkich przechadzek po korytarzu co jakiś czas, największy problem jest ze wstawaniem z łóżka. Mięśnie brzucha jeszcze nie działają. Wprawdzie przynieśli mi drabinkę ze szczebelkami po których mógłbym się wspiąć do pozycji siedzącej, ale co z tego skoro ta drabinka jest tak krótka, że za cholerę nie sięgnę ostatniego szczebelka leżąc. Może gdybym miał łapy do ziemi jak szympans, to bym sięgnął.
Ale zapobiegawczo zabrałem z domu stary pasek od szlafroka, który sprawdził się wyśmienicie. Jeden koniec zawiązałem na poręczy w nogach łóżka a drugi wtykałem przy głowie między materac a ramę łóżka, więc miałem go zawsze pod ręką. Zresztą korzystałem z niego tylko dwa dni, później dawałem już radę bez.
Resztę dni to już bardzo podobne, spacery po korytarzu, najpierw z trzema workami, później tylko z jednym. W środę zdjęcie co drugiego szwa a w czwartek resztę i do domu.
Podczas pobytu znalazłem czas aby pogadać z operatorem w cztery oczy u niego w gabinecie. Powiedział że anatomicznie wszystko co się należało zostało wycięte a to co miało zostać (pęczki) zostało. Powiedział też, że jest dobrej myśli, ale chcąc nie chcąc musimy czekać na opis hist-pat.
Tak więc od czwartu jestem w domu (tydzień po zabiegu), w dobrej formie, trochę ciągną jeszcze szwy, ale jest to do wytrzymania.
Z azorem już sobie radzę logistycznie, ale swoją sunię musiałem oddać na dwa tygodnie do rodziny, co by się nie pogryzły. Na zdjęcie cewnika idę za tydzień.
Na koniec kilka krótkich porad praktycznych zwiazanych z pobytem w szpitalu.=> Zabierzcie z sobą jakiś stary pasek od szlafroka lub cokolwiek innego, co pomoże wam podnosić się z łóżka przez pierwsze dni po zabiegu, drabinki szpitalne z reguły się nie sprawdzają.
=> Do noszenia cewników w czasie spacerów i do zabiegów pielęgnacyjnych używałem dwóch smyczy na klucze, czy wizytówki. Spinałem je do kupy, wieszałem na szyi a na dolny koniec zaczepiałem worki. I w ten sposób ręce miałem wolne a worki wisiały odpowiednio nisko. Bardzo przydatne przy codziennych zabiegach typu mycie, golenie itp.
=> Zabierzcie, lub niech wam ktoś dostarczy, dużą ilość wody niegazowaniej. Nie będzie przesadą, jeśli będą to nawet dwie zgrzewki. Przez pierwsze parę dni po zabiegu każą wam wlewać w siebie nawet 2-3 butelki 1.5l dziennie. Po co macie kupować w szpitalnym automacie płacąc po 2 zł za 0.5 litra.
Reasumując, wszyscy którzy obawiają się operacji i związanych z nią później kłopotów, niech podejdą do tego optymistycznie. Nie taki diabeł straszny a te parę dni niedogodności spokojnie można wytrzymać.
Za tę cenę dostajemy dużą szansę na całkowite wyleczenie a to przecież jest najważniejsze w tym wszystkim.
Przepraszam że tak rozwlekle, ale może komuś to ułatwi podjęcie decyzji co do sposobu leczenia.
pozdrawiam
Mirek