Zawiozłem kopię wynikow badania szpiku do doktora prowadzacego w moim szpitalu, gdzie obecnie jest tata.
Zosiu tak, badanie bylo na Banacha i ja w piatek o 10 rano dzwonilem, jak codzien, by sie dowiedziec czy juz jest wynik - i byl, wiec poruszylem niebo i ziemie by dostac faxem skany - bo nie moga przez telefon udzielic tej informacji.
Potem metlik w glowie, co teraz robic i wpadlem na mysl by skontaktowac sie z doktorem R. z MSWiA, gdzie bylo robiona biopsja gruczolu krokowego i powiedziec mu o wynikach, udalo mi sie dodzwonic do sekretariatu, ale doktor akurat operowal, ale mila Pani chyba sekretarka powiedziala, ze jesli przesle jej te wniki faksem to ona pokaze je doktorowi, i tak bylo, doktor R. sam do mnie zadzwonil i wyjasnil co powinnismy teraz zrobic, czyli jak najszybciej podac lek i skontaktowac sie z doktor Skoneczna - onkologiem, powołując na niego, powinna nas przyjac.
Doktor R. myslal, ze jak tata jest w szpitalu, to powinni mu tam podac ten lek, ale jak nie uda nam sie w poniedzialek nigdzie dotrzec, to podjedziemy do doktora i zapewne nam Firmagon przepisze.
Doktor z Banacha, ktora przyjela tate 2 tygodnie temu na oddzial i porobila te badania jest teraz w USA na sympozjum, wraca dopiero 2 czerwca, ale dala nam kontakt do innego lekarza, ktory ozna historie choroby Taty, i z ktorym mielismy sie skontaktowac po otrzymaniu wynikow. Niestety, okazalo się, że doktor ma pelne rece roboty i nie mawolnego terminu w przychodni, w ktorej przyjmuje, ale dzis juz wiem, ze przyjmuje codziennie na Banacha, więc bedziemy sie chcieli skontaktowac z nim tam.
Zagmatwane to jak cholera, ale coz na to poradzic.
Acha, najgorsze jest, że nie wiem jak mamy teraz Tacie powiedziec o wynikach, on nadal sie łudzi, ze to nie jest to co jest.
Macie jakies pomysly czy po prostu na to nie ma rady?