Re: WĄTEK ŻYWIENIOWY
: 19 lut 2016, 01:28
Przeczytałam zalinkowany przez Ewę artykuł o chorym na raka nerki Bogdanie (wzruszający portret swoją droga), który zrezygnował z leczenia operacyjnego na rzecz diety i przeżył ponad 11 lat, większość w dobrym stanie.
http://www.primanatura.pl/historia-bogdana-sie-konczy/
Ponieważ latem 2013 dowiedziałam się całkiem sporo o tej chorobie, nasuwa mi się inna możliwa interpretacja faktów podanych w artykule. Najpierw będzie analiza, a potem zupełnie inna historia.
1. Rak nerki potrafi się rozwijać długo (całymi latami), nie dając żadnych objawów. Możliwe, że lata dobrego samopoczucia Bogdana na diecie to były właśnie te lata cichego rozwoju guza. (to wersja skrócona dla tych, którzy nie chcą czytać reszty )
2. Dziwnie brzmią słowa lekarza//lekarzy stawiających pierwotną diagnozę:
dawał Teściowi tylko 3 miesiące życia
- Skąd taka wiedza? Przerzutów nie stwierdzono przecież. Jeżeli to prawdziwy cytat... ech.
Lekarze nalegali na pilną operację (wycięcie całej nerki prawej), a następnie kontynuowanie leczenia w postaci chemio- i radioterapii. Mimo tego nie dawali szans na wyleczenie
Tu link do artykułu z 1997 roku, opisującego stan wiedzy medycznej w okresie zbliżonym do roku 2000: http://www.urologiapolska.pl/artykul.php?1931 i cytat: Pięcioletnie przeżycia po nefrektomii radykalnej z limfadenektomią obserwuje się u 30-60% pacjentów.
Poza tym, w raku nerki radioterapia jest nieskuteczna, więc dlaczego - na litość boską - wymieniano ją jako element leczenia?
Czy lekarze byli kompletnie niedouczeni? Czy zestresowany pacjent czegoś nie zrozumiał? Czy nie chciał zrozumieć? Czy pamięć zostałą zmodyfikowana, aby potwierdzić słuszność obranej drogi? Czy jest to echo klasycznej triady straszaków "zabójcza operacja, radioterapia, chemia" stosowanych w retoryce mniej odpowiedzialnych propagatorów wyższości medycyny naturalnej nad klasyczną?
Dziwna (choć niestety mniej) jest też reakcja pacjenta i jego rodziny. Dlaczego nie poszukali konsultacji u innych specjalistów? Chociaż odpowiedź jest: Bo Tato już zdecydował, że ani operacja, ani biopsja, ani chemioterapia, ani radioterapia go nie interesują.
3. [Cytat z linkowanego wyżej artykułu z Urologii Polskiej] W niektórych przypadkach rak nerki jest odpowiedzialny za ektopową produkcję hormonów, np.: parathormonu, substancji o działaniu Vit. D3, prostaglandyn, enteroglukagonu, gonadotropin, aldosteronu, prolaktyny, ACTH, insuliny.
Artykuł opisuje narastającą depresję bohatera, a także apetyt na mięso i słodycze oraz przejściowe okresy słabości. Mogło to być (oczywiście nie musiało) przynajmniej częściowo skutkiem zaburzeń hormonalnych powodowanych przez rozwijajacego się raka nerki.
4. Późnych objawów - anemii, demencji, ataków paniki - nie będę analizować. Przyczyn i współprzyczyn mogło być wiele. Nie wykluczając przerzutowego raka nerki.
5. O ile badania pokazujące guz w fazie przedinwazyjnej (do 2011 roku) zostały zeskanowane i wklejone, to z badań przeprowadzonych w ostatnim roku życia pojawiają się tylko cytaty, w tym wiele mówiący widoczne cechy naciekania okolicznych tkanek – mankiet wokół nerki ok. 47 x 13 mm.
Brak opisu ostatniego TK - tego z nieszczęsnym kontrastem - poza podsumowaniem: rozsiany rak nerki prawej. I tu znowu źli lekarze proponują triadę operacja [no dobrze, czasami stosowana w przerzutowym raku nerki dla zmniejszenia masy nowotworowej, ale raczej u silniejszych pacjentów], radioterapia [!] i chemia.
A teraz obiecana inna historia, a właściwie dwie:
W 2005 roku 69-letnia kobieta zmienia przychodnię na bliższą, bo nogi już nie te. Nowa lekarz rodzinna w pakiecie na dzień dobry robi USG jamy brzusznej, wykrywa guza na nerce. Badania nie stwierdzają przerzutów ani inwazji, w szpitalu w byłym mieście wojewódzkim usuwają nerkę, po tygodniu wychodzi do domu. Nie dostaje żadnych naświetlań ani chemii, tylko okresowe USG. Żyje do dzisiaj bez śladu nawrotu raka. Już prawie tyle co Bogdan.
W 2013 roku jej córka (42 lata, zdrowa, wysportowana, lubiaca zdrowe jedzenie) przeciąga się za mocno. Przesunięty dysk uciska nerw biegnący do stopy, lekarz wysyła ją na tomografię. Z pracowni dzwonią, żeby przyjechała, bo ma większy problem niż przesunięty dysk - guz na lewej nerce 7x9 cm. Zapisuje się na wizytę do warszawskiego chirurga-urologa wymienianego w czołówce specjalistów od problemu. Profesor wysyła ją do swojej specjalistki od USG, kobieta bada pacjentkę prawie godzinę, żeby sprawdzić podejrzane cienie na tomografii. Dwa miesiące po diagnozie operacja - usunięcie całej nerki z limfadenektomią. Wynik histopatologii - rak jasnokomórkowy, guz mocno otorbiony, brak oznak naciekania naczyń krwionośnych i przestrzeni okołonarządowej, węzły chłonne czyste. Profesor mówi, że zrobił swoje i według niego sprawa zakończona, żadnego dalszego leczenia. Dwa miesiące po operacji bohaterka opowieści leci ze mną na sześć dni do Londynu i dzielnie zwiedza (lokalizując najpierw toalety ), po pół roku wraca na zajęcia flamenco. W tym roku późnym latem wybiera się na dwa tygodnie do Armenii, bo zawsze chciała zobaczyć ten kraj.
http://www.primanatura.pl/historia-bogdana-sie-konczy/
Ponieważ latem 2013 dowiedziałam się całkiem sporo o tej chorobie, nasuwa mi się inna możliwa interpretacja faktów podanych w artykule. Najpierw będzie analiza, a potem zupełnie inna historia.
1. Rak nerki potrafi się rozwijać długo (całymi latami), nie dając żadnych objawów. Możliwe, że lata dobrego samopoczucia Bogdana na diecie to były właśnie te lata cichego rozwoju guza. (to wersja skrócona dla tych, którzy nie chcą czytać reszty )
2. Dziwnie brzmią słowa lekarza//lekarzy stawiających pierwotną diagnozę:
dawał Teściowi tylko 3 miesiące życia
- Skąd taka wiedza? Przerzutów nie stwierdzono przecież. Jeżeli to prawdziwy cytat... ech.
Lekarze nalegali na pilną operację (wycięcie całej nerki prawej), a następnie kontynuowanie leczenia w postaci chemio- i radioterapii. Mimo tego nie dawali szans na wyleczenie
Tu link do artykułu z 1997 roku, opisującego stan wiedzy medycznej w okresie zbliżonym do roku 2000: http://www.urologiapolska.pl/artykul.php?1931 i cytat: Pięcioletnie przeżycia po nefrektomii radykalnej z limfadenektomią obserwuje się u 30-60% pacjentów.
Poza tym, w raku nerki radioterapia jest nieskuteczna, więc dlaczego - na litość boską - wymieniano ją jako element leczenia?
Czy lekarze byli kompletnie niedouczeni? Czy zestresowany pacjent czegoś nie zrozumiał? Czy nie chciał zrozumieć? Czy pamięć zostałą zmodyfikowana, aby potwierdzić słuszność obranej drogi? Czy jest to echo klasycznej triady straszaków "zabójcza operacja, radioterapia, chemia" stosowanych w retoryce mniej odpowiedzialnych propagatorów wyższości medycyny naturalnej nad klasyczną?
Dziwna (choć niestety mniej) jest też reakcja pacjenta i jego rodziny. Dlaczego nie poszukali konsultacji u innych specjalistów? Chociaż odpowiedź jest: Bo Tato już zdecydował, że ani operacja, ani biopsja, ani chemioterapia, ani radioterapia go nie interesują.
3. [Cytat z linkowanego wyżej artykułu z Urologii Polskiej] W niektórych przypadkach rak nerki jest odpowiedzialny za ektopową produkcję hormonów, np.: parathormonu, substancji o działaniu Vit. D3, prostaglandyn, enteroglukagonu, gonadotropin, aldosteronu, prolaktyny, ACTH, insuliny.
Artykuł opisuje narastającą depresję bohatera, a także apetyt na mięso i słodycze oraz przejściowe okresy słabości. Mogło to być (oczywiście nie musiało) przynajmniej częściowo skutkiem zaburzeń hormonalnych powodowanych przez rozwijajacego się raka nerki.
4. Późnych objawów - anemii, demencji, ataków paniki - nie będę analizować. Przyczyn i współprzyczyn mogło być wiele. Nie wykluczając przerzutowego raka nerki.
5. O ile badania pokazujące guz w fazie przedinwazyjnej (do 2011 roku) zostały zeskanowane i wklejone, to z badań przeprowadzonych w ostatnim roku życia pojawiają się tylko cytaty, w tym wiele mówiący widoczne cechy naciekania okolicznych tkanek – mankiet wokół nerki ok. 47 x 13 mm.
Brak opisu ostatniego TK - tego z nieszczęsnym kontrastem - poza podsumowaniem: rozsiany rak nerki prawej. I tu znowu źli lekarze proponują triadę operacja [no dobrze, czasami stosowana w przerzutowym raku nerki dla zmniejszenia masy nowotworowej, ale raczej u silniejszych pacjentów], radioterapia [!] i chemia.
A teraz obiecana inna historia, a właściwie dwie:
W 2005 roku 69-letnia kobieta zmienia przychodnię na bliższą, bo nogi już nie te. Nowa lekarz rodzinna w pakiecie na dzień dobry robi USG jamy brzusznej, wykrywa guza na nerce. Badania nie stwierdzają przerzutów ani inwazji, w szpitalu w byłym mieście wojewódzkim usuwają nerkę, po tygodniu wychodzi do domu. Nie dostaje żadnych naświetlań ani chemii, tylko okresowe USG. Żyje do dzisiaj bez śladu nawrotu raka. Już prawie tyle co Bogdan.
W 2013 roku jej córka (42 lata, zdrowa, wysportowana, lubiaca zdrowe jedzenie) przeciąga się za mocno. Przesunięty dysk uciska nerw biegnący do stopy, lekarz wysyła ją na tomografię. Z pracowni dzwonią, żeby przyjechała, bo ma większy problem niż przesunięty dysk - guz na lewej nerce 7x9 cm. Zapisuje się na wizytę do warszawskiego chirurga-urologa wymienianego w czołówce specjalistów od problemu. Profesor wysyła ją do swojej specjalistki od USG, kobieta bada pacjentkę prawie godzinę, żeby sprawdzić podejrzane cienie na tomografii. Dwa miesiące po diagnozie operacja - usunięcie całej nerki z limfadenektomią. Wynik histopatologii - rak jasnokomórkowy, guz mocno otorbiony, brak oznak naciekania naczyń krwionośnych i przestrzeni okołonarządowej, węzły chłonne czyste. Profesor mówi, że zrobił swoje i według niego sprawa zakończona, żadnego dalszego leczenia. Dwa miesiące po operacji bohaterka opowieści leci ze mną na sześć dni do Londynu i dzielnie zwiedza (lokalizując najpierw toalety ), po pół roku wraca na zajęcia flamenco. W tym roku późnym latem wybiera się na dwa tygodnie do Armenii, bo zawsze chciała zobaczyć ten kraj.