Dobijałem się do tego forum od 25.03.09!!!- zarejestrowało, ale nie dało hasła dostępu. Dopiero po otrzymaniu właściwej pomocy stało się to możliwe. Sprawcom tego cudu serdecznie dziękuję.
Wypada nieco się przedstawić. Objawy przerostu prostaty miałem, co najmniej od jakichś 4 lat. Współtowarzyszyła im całkiem fajna przepuklina, którą upatrzyłem sobie jako źródło wszelkiego zła.
Może jednak od początku okresu sensacji...
Konował, który na wiosnę 2007 przyjechał do mnie po wezwaniu Pogotowia Ratunkowego, stwierdził, że mam zespół Tietza.
Powód wezwania? - kolejny dzień z rzędu miałem bóle w okolicy mostka. Poprzedniago dnia rano, wyjechałem z garażu i... poprosiłem żonę by zadzwoniła po pogotowie. EKG i badania zlecone w ramach izby przyjęć nic nie wykazały, a ból ok godz 17 tej przeszedł jak zły sen, więc lekarz dyżurny zalecił przespanie się w domu... Jednakże, gdyby co... , jakikolwiek ból - to znaczy, że nie refluks - miałem walić jak w dym na kardiologię!
Rankiem w sobotę powtórka z rozrywki - przyjechał zespół zgrany - kilku ratowników i ów, wspomniany wyżej konował jako szkolący młodych. Złożywszy palce w punkt, dowalił mi w mostek, zwinąłem się z bólu - zespół Tietza stwierdził - zaordynował ketonal w tyłek i wizytę u rodzinnego za dwa dni - w poniedziałek. EKG nic nie wykazywało, a wczorajsze sugestie lekarza z izby przyjęć totalnie olał.
Pomimo końskiej dawki ketonalu ból się nasilał, dryndnąłem więc do rodzinnej, a ta bez gadania, błyskawicznie załatwiła karetkę z firmy prywatnej. Młody lekarz izby przyjęć, rozpatrywał zespół Tietza..., czekal na kolejne wyniki, (EKG w normie), a ja zwijając się z bólu to zasypiałem, to budziłem się. W koncu po konsultacji z kardiologią kolejnego wyniku, który dał sygnał, że jednak zawał jest w trakcie - wylądowałem na stole...- ok godz 17 tej! - drobiazg!
Koronarografia 85%, 2x70% i 80 % przytkania tętnic wieńcowych, koronoplastyka - stent i udrożnienie tętnic wieńcowych...
Pierwsze przebudzenie - kurde - jak fajnie - nic mnie nie boli.
Gdy po zawale przestałem się bać, że podobnie jak przyjaciela po przepuklinie ze szpitala i mnie wywiozą nogami do przodu, poćwiczyłem kilka miesięcy, nabrałem kondycji i położyłem się na stół. Bez żadnych problemów przeszedłem operację, a gdy minęły obowiązkowe perturbacje pooperacyjne, zdałem sobie sprawę, że wypychany z uporem problem, okazał się realnym aż do bólu. Męczące objawy nie pochodziły od przepukliny.
Badanie per rectum i USG nie pozostawiały zbytnich złudzeń, natomiast PSA potwierdziło, co jest grane. Wypadało przygotować się do rozgrywki znacznie poważniejszej niż jakaś tam przepuklinka. Nie miałem szans podejść w pierwszym terminie proponowanym przez lekarza - kompletny brak kondycji, zadyszka przy wejściu na pierwsze piętro.
Niezbędne trzy miesiące ćwiczeń przetrzymałem na Zoladexie i Flutamidzie.
Moje POCHP udało się wyprostować, a w świnoujskim sanatorium, miałem możliwość podniesienia kondycji pod okiem fachowców - tu podziękowania dla pana Marka Borowskiego i przemiłej przełożonej Pani Teresy. Pod koniec turnusu, próba wysiłkowa 13 MET, przerwana z powodu niedogadania...- lekarz prowadzący nie powiedział, że do planowanych 14 jeszcze trochę...
Kondycyjnie byłem gotów, tylko odczekać okres po antybiotykach...
Dzień operacji był większym stresem dla mojego lekarza niż dla mnie. Ja wiedziałem, że zrobi, co tylko można - on natomiast nie wiedział jakie warunki sam mu udostępnię, a zestaw moich chorób był przyczyną rozważań jak ma mnie ugryźć anastezjolog...
Ku ogólnemu zadowoleniu obudziłem się bez problemu - UFF!!! ? można jechać dalej...
Materac jak zwykle na Arkońskiej - podłej jakości, natomiast personel - prima sort! - od ordynatora, po panią kuchenkową, która z lubością wlewała mi super porcje. Zanim jednak do tego doszło, miałem radość niespotykaną. Na drugi dzień po operacji ordynator z nieukrywanym zadowoleniem oświadczył, że będzie wyżerka. Dostałem sucharek! Wierzcie mi - wspaniały! - jaki był dobry!
Gdy już się nim nasyciłem, gdy z trzy razy pomyślałem jak był smaczny - patrzę, a na talerzyku jest jeszcze jeden!!! ? cóż za radość!
Później odcięcie drenów, pierwsze kroki z ?Azorem? przy nodze;) Koniec kroplówek oznaczał koniec znieczulenia - nie szło zasnąć . Niby nic strasznego, ale miejsca na łóżku jakoś nie mogłem znaleźć. Trafił się dyżur Pana pielągniarza - szalenie uprzejmy gość. Nie dawał takiego ciepła jak Pani Marta, czy siostrzyczka Justysia, ale miał bajer. Wmówił mi, że po tabletce, którą mi da, będę śnił spokojnie i miło. Kurde! Wyobraźcie sobie sen w kolorze, z zapachem kwiatów, łąki, lasu i prześlicznie wyglądającej własnej małżonki.
Do tego ptaki w stereo i zmoczona bluzka dziewczyny pozującej do kolejnego zdjęcia, w kolejnym, jeszcze bardziej urokliwym miejscu... takiego snu nigdy nie zapomnę! Niestety nastał ranek - zmiana sali. Towarzystwo przypisało, ale...zaśmiać się nie można, kichnąć? - katastrofa - o jakimkolwiek kaszlu lepiej nie myśleć.
Nic to - trzeba było zacząć się ruszać i podjąć próby dłuższych spacerków po korytarzu. Jak to dobrze, że miałem z kim dreptać - jak dulski na Kopiec Kościuszki:) Po kilku nawrotach narastający ból przypominał o koniecznym odpoczynku. W końcu pożegnanie z "Azorem" - cewnik z głowy. Pierwsza pooperacyjna mikcja - myślałem, że strumień urwie mi końcówkę - żadnej możliwości regulacji, a do tego piekielne pieczenie. Nie tylko mikcja była problemem. Siadając na kibelku przez pierwsze dni miałem wrażenie, że do zupki ciągle ktoś dodawał tłuczonego szkła:( Siedzieć? - tylko półd..pkiem...
Ale przeszło, minęło jak zły sen.
Dziewiątego dnia po operacji zdjęcie szwów - tu kolejny raz fachowa ręka siostry Małgosi i instrukcja - co robić by móc znacznie dalej chodzić i siusiu w spodnie nie zrobić;)
Po kolejnych dwóch dniach spacerków szpitalnych - do domciu!
Och jakie wygodne kojo! Przytuliłem się do żony i ze szczęścia popłakaliśmy się...
Tylko tyle, a tak dużo...
Dolegliwości pooperacyjne stopniowo mijały, z czasem mogłem nawet siąść w fotelu, a zastosowanie maści przyspieszyło leczenie blizny - malutkie 15,5 cm. Drobne spacerki w pogodniejsze dni, przerywały monotonię domowych ćwiczeń. Na badanie kontrolne po 21 dniach od wyjścia, mogłem już kombinując bardzo delikatnie - samodzielnie podjechać samochodem. Piechotą na trzecie - bez problemu. Odczekałem swoje i...wreszcie poznałem wynik histopatologii - prawie dobrze - niepokojące tylko "widoczne naciekanie pni nerwowych" starcza, ale marginesy czyste, węzły czyste. Wychodząc dla bezpieczeństwa zaliczyłem... kibelek;) W tym samym celu (bezpieczeństwa) nosiłem wtedy Seni normal - teraz mini.
Na badanie PSA czekałem jak na koniec burzy - niemal z pełnymi portkami... Czy mojemu lekarzowi udało się wykonać plan?
Wynik < 0,003ng/ml - radość moja i nieukrywana, zasłużona satysfakcja lekarza.
Jaki stan obecnie? - próbuję wyjść z ewidentnej depresji - ktoś, kto właściwie nie chorował, również w zimie jeździł rowerem do pracy, wbiegał na 6-te szybciej niż winda, raptem dostaje POCHP, zalicza zawał, ma jakąś przepuklinę, jakiś nowotwór... - trochę tego się zwaliło...